czwartek, 3 grudnia 2009

Finał cz. 2


W małej winiarni w zaułkach Starówki Anna Mróz i Marzena Laskowska raczyły się butelką argentyńskiego merlot. Choć raczyły się to nie jest dobre słowo. Wino wybrały szybko, bez zastanowienia. Chciały po prostu napić się i pogadać. Ruda czarownica była w rozterce.
- Trzymasz się? - zapytała Anna.
- I tak i nie. Sama nie wiem. Poszłam za Jagą, żeby się nie bać, a teraz boję się jeszcze bardziej.
- Dlaczego? Sabat się rozpadł, ale to jeszcze nie koniec świata. Jesteś mniej więcej w tym samym miejscu, co kilka tygodni temu. Niezależna. Możesz odbudować swój mały sabacik i żyć dalej.
Marzena żachnęła się, rzucając burzą loków i omal nie strącając kieliszków.
- Nie jestem w tym samym miejscu. Helena Szablewska okazała się agentką biskupa Morawskiego. Wie o nas wszystko. I wszystko mu powiedziała.
- Wie wszystko i zawsze wiedziała. Zawsze. Nie miałyśmy przed nią tajemnic od kilkudziesięciu lat. Problemem biskupa nie był brak informacji. On po prostu nie miał dość ludzi, dość władzy, dość społecznego przyzwolenia, żeby coś zrobić. Łapał pojedyncze czarownice, najgroźniejsze według jego pokrętnych kryteriów. A teraz nawet tego nie zrobi, bo go odwołano.
- Odwołano? - zdziwiła się Marzena.
- Przeszedł na przymusową emeryturę. Siedzi gdzieś na prowincji, w domu księdza seniora. Może co najwyżej muchy łapać. - Anna wzięła koleżankę za rękę uspokajającym gestem. - Poszukaj klientek i odbuduj sabat, czy też coven, jak mówisz. Żyj.
Marzena Laskowska odchyliła się na oparcie i przez półprzymknięte powieki patrzyła w sufit. Jej głowa wypełniła się wspomnieniami dobrych lat i planami na niedaleką przyszłość. Obdzwoni znajome, znajdzie kilka znudzonych a zamożnych żon swoich mężów. Da im tajemnicę, urodę i romans, a w zamian weźmie komfort i zbytek. Mmm - pomyślała - chyba stać mnie na kolejną butelkę wina. Lepszego wina.

* * *

Popielniczka, nad którą unosiła się eteryczna postać Zuzanny Kanak, stała na stole, żeby stara czarownica mogła sobie powyglądać przez okno. Samo okno zasłonięte było firanką. Dzięki temu ze środka widać było, co się dzieje na ulicy, ale nie na odwrót. Czarownica, najwyraźniej znudzona oglądaniem przechodniów, unosiła się w pozycji siedzącej z zamkniętymi oczami. Nazywała to medytacją, choć nigdy nie przeszkadzało jej to prowadzić równocześnie rozmów z Antonim. Mężczyzna wrócił właśnie z kolejnej wyprawy.
- Przyniosłeś coś? - zapytała.
- Nie - mruknął. - Ale załatwiłem kilka spraw.
- Wziąłbyś się za robotę. Wychodzisz, coś załatwiasz, ale niczego nie przynosisz. Ani klejnotów do wyceny, ani pamiętników, ani nic.
- O, właśnie. Dobrze, że mi przypomniałaś. Mam coś na pamiątkę.
Wyjął zza pazuchy jaspisową figurkę i zważył ją w dłoni. Była bardzo lekka. Obejrzał postać tańczącej kobiety i spróbował policzyć jej ręce - zwielokrotnione bądź to dla podkreślenia ruchu, bądź z sympatii dla bogini Kali. Za każdym razem wychodziła mu inna liczba, za każdym razem - nieparzysta.
- Pokaż - powiedziała Zuza.
- Nie będę jej sprzedawał.
- Nie szkodzi, pokaż - poprosiła.
Antoni postawił figurkę na stoliku przed czarownicą i poszedł do szafy odwiesić marynarkę. Gdy wrócił zielona tancerka była w rękach jarzącej się coraz silniejszym niebieskim światłem Zuzanny. W rękach - uniesiona do góry! Czarownica odzyskiwała materialną postać.
- Kurwa, bateryjka! - rzucił się naprzód, by wyrwać Zuzie rezerwuar mocy Jagody Anusz, którego głupio nie sprawdził.
Za późno. Czarownica obróciła się, zasłaniając statuetkę własnym, świeżo odzyskanym ciałem. Z tego obrotu rąbnęła mężczyznę figurką w głowę i zeskoczyła ze stołu. Antoni zatoczył się, przyłożył ręce do czoła, ale nie stracił przytomności. Cios staruszki był zbyt słaby, by go ogłuszyć. Stali naprzeciw siebie, Zuza z figurką wyciągniętą przed siebie jak sztylet, Padewski z jedną dłonią przy głowie, a drugą rozcapierzoną w geście wyrażającym chęć duszenia.
- I co teraz? - zapytała czarownica.
- Powinienem cię zapieczętować.
- W moim wieku równie dobrze mógłbyś mnie zabić. Nawet lepiej, mniej roboty. Zamierzasz?
- Raczej nie - westchnął zrezygnowany. - Jesteś nieszkodliwą wariatką. Puszczę cię wolno. Możesz iść.
Zuzanna wyprostowała się, opuściła statuetkę, wreszcie odstawiła ją na stojący obok regał.
- Zaraz, zaraz - powiedziała. - To mój dom. Ty możesz sobie iść.
- Niby dokąd?
- A co mnie to obchodzi? Jak ty mnie puszczałeś wolno w łaskawości swojej, to się nie pytałeś dokąd pójdę. Idź sobie choćby do świeżo odnalezionej mamusi. Popierze ci, poprasuje, jakiś obiad zrobi.
- Nie tracisz rezonu - Padewski roześmiał się i machnął ręką. - Dobra. Spakuję się.

* * *

Czarne audi A6, przytarte w kilku miejscach, zajechało z piskiem pod apartamentowiec. Karolina Maślak wyskoczyła z krzywo zaparkowanego wozu i wbiegła do holu. Konsjerż chciał ją zatrzymać, ale minęła go bez jednego słowa. Głupia kurewka - pomyślał, biorąc dziewczynę za utrzymankę któregoś z mieszkańców i spojrzał na porysowany samochód, - tyle dobra się marnuje. Tymczasem Karolina wsiadła do windy i pojechała w górę, do Jagi. Jej adres znalazła na krótkiej, niestety, liście w portfelu księdza Jakuba. Krótkiej i zawodnej - wcześniej sprawdzone mieszkania były puste, niektóre otwarte i najwyraźniej opuszczone w pośpiechu.
Zapukała i weszła do środka, nie czekając na odpowiedź. Słusznie, nie doczekałaby się. Jadwiga Anusz leżała w szlafroku na ogromnym łóżku, rozczochrana, pobladła, w niemym stuporze. Spod łóżka wystawały nogi wyraźnie już śmierdzącego trupa.
- Wstawaj! - krzyknęła Karolina. - Wstawaj jędzo, zwijamy się!
Szarpnięta za rękę Jaga uniosła się posłusznie do pozycji siedzącej i znów w niej zastygła.
- Wstawaj! - dziewczyna uklękła przed czarownicą, uniosła jej palcami powiekę, spoliczkowała dwukrotnie. - Jedziemy, trupa tu masz!
Jadwiga otworzyła i zamknęła usta. Nie potrafiła powiedzieć ani słowa, zresztą nie wiedziała nawet, co ma powiedzieć. Karolina wstała, wyjęła z szafy wybrany na chybił-trafił płaszcz i rzuciła go na łóżko.
- Ubieraj się! - rozkazała, po czym sama zaczęła zdzierać z Jagi szlafrok.
Wcisnęła nagie ręce czarownicy w rękawy płaszcza, po czym prawie gołą i zupełnie bosą wywlokła z apartamentu.
- Jedziesz ze mną - powiedziała, prowadząc Jagodę pod rękę. - Musisz mnie wszystkiego nauczyć.

KONIEC

--
kliku-kliku, Czytelniku:

8 komentarzy:

Unknown pisze...

Koniec.

Czytelnikom bardzo dziękuję za to, że byliście ze mną, czytaliście i motywowaliście mnie do pracy. To ostatnie szczególnie było mi potrzebne.

Teraz zapraszam do części drugiej pod http://sigidia2.blogspot.com . To znaczy jeszcze nie teraz, bo nie zacząłem pisać. Ale wkrótce. Będzie trochę starych i nowych postaci.

Sylvie Tresbien-Châteaux pisze...

No to ja motywuje podwójnie, potrójnie i jeszcze bardziej!!!! Część druga musi być!
Pozdrawiam serdecznie jako w miarę świeżo upieczona fanka i wierna czytelniczka!

Aga pisze...

Cóż, wszystko co dobre szybko się kończy. Zatem nie pozostaje nic innego jak podziękować autorowi za dotychczasową rozrywkę i cierpliwie czekać na drugą część. :)

Anonimowy pisze...

dobre ale czemu takie krótkie?

Unknown pisze...

Krótkie, bo nie umiem pisać. Umiem wymyślać historyjki i koniecznie chcę je opowiedzieć, ale jak przychodzi co do czego, to wpisuję tylko to, co niezbędne. Normalny pisarz każdą scenę opisałby mniej-więcej trzykrotnie większą liczbą znaków, dodając opisy miejsc, ludzi, gestów, dodając więcej "- powiedział -", "- rzucił od niechcenia -" i tak dalej.
W sumie Sigillum Diaboli ma około 80 stron maszynopisu znormalizowanego i kwalifikuje się na minipowieść. A tę samą treść można było rozpisać na dobrze ponad 200 stron. Może uda mi się trochę poprawić w SD2.
Nie, nie uważam, że to dobrze, że pozbyłem się tych "zapychaczy". One są potrzebne, budują klimat, pomagają czytelnikowi zanurzyć się w fabule. Ja po prostu nie umiem ich pisać. Ale się nauczę.

ona pisze...

Witam
Cytat z Pana „ Ja po prostu nie umiem ich pisać. Ale się nauczę.”
Tym stwierdzeniem zachęcił mnie Pan do czytania kolejnych rozdziałów:)
Nie znoszę seriali i powieści w odcinkach. Pana blog kosztował mnie dużo nerwów, ale warto było się poświęci ;)
Pomysł bardzo dobry i warto go pociągnąć dalej.
Pozdrawiam i obiecuję że będzie Pan miał we mnie wierną czytelniczkę, deczko niecierpliwą ale wierną ;)

Anonimowy pisze...

Mam nadzieje, ze sie nie zgubie znowu, ale nie ma tego zlego...przeczytalam dwa razy, czekam z niecierpliwoscia na cd, pozdrawiam.

anatemka pisze...

Piszesz: 'powieść - fikcja' ;
no, parę 'podobieństw niezamierzonych do osób publicznych' by sie znalazło ;)
Ale sama koncepcja czarownicy - faktycznie fikcyjna. Pomysł świetny, czyta sie lekko. Czytam od rana w pracy /z przerwami na pracę ;)/.
Czekam na część drugą :)