sobota, 14 listopada 2009

Miłość i nienawiść cz. 4


Beatelsi śpiewali kiedyś piosenkę o nocy po dniu ciężkiej pracy. Jadwigę Anusz czekał właśnie dzień po nocy ciężkiej pracy. Poprzedniego wieczoru urządziła w swym apartamencie imprezę pożegnalną dla czarownic mających budować lokalne struktury Wielkiego Sabatu. Ideę integracji potraktowała bardzo poważnie i zużyła wiele mocy, by stworzyć wino wierności - miksturę gwarantującą, że żadna z emisariuszek nie wpadnie na pomysł założenia covenu niezależnego od centrali. Nie mogły to być proste czary wystarczające na utrzymanie kochanka. Wino miały pić czarownice, a uczynienie mikstury niewyczuwalną kosztowało naprawdę dużo energii. Nie wspominając o późniejszym spożyciu, bo dla uzyskania odpowiednich efektów trzeba było narzucić spore tempo picia, a obowiązek ten ciążył oczywiście na gospodyni.
Gwałtowny skurcz żołądka wysłał Jagę do toalety. Wyznała porcelanowemu spowiednikowi grzechy ostatniej nocy, przyjęła pokutę kilku jałowych prób wymiotowania przy pustym już żołądku, wreszcie z ulgą usiadła na podłodze, ocierając pot z czoła. Nie spodziewała się, że zarządzanie dużym zespołem może być tak trudne. Po kilku minutach odpoczynku podniosła się i ruszyła do kuchni, by poszukać jakichś środków zaradczych.
Minęła lustro w korytarzu. Cofnęła się i obejrzała swoje odbicie. Jak z obrazka - pomyślała. Czarne włosy w nieładzie, blada cera, podkrążone oczy, wykrzywione usta. Podręcznikowa czarownica. Spróbowała zrobić coś ze swoją fryzurą, ale już po jednej próbie, widząc daremność starań, zrezygnowała. Dowlokła się wreszcie do kuchni i sięgnęła do lodówki po napój izotoniczny, w który przewidująco się zaopatrzyła. Ledwie zdołała uporać się z zakrętką, gdy zadzwonił domofon. Wściekła na wwiercający się w mózg sygnał podniosła słuchawkę z zamiarem ryknięcia do niej. Z jej ust wydobyła jednak tylko słaby jęk.
- Tak?
- Dzień dobry pani, tu konsjerż Patryk - Patryk był najsłodszym i najgłupszym z recepcjonistów obsługujących apartamentowiec Jagi. - Przyjechał kurier z paczką... Co? - zapytał kogoś poza słuchawką. - Nie, przepraszam, z dokumentami. Mam je przyjąć?
- Nie. Niech wejdzie i zostawi je na stoliku w przedpokoju - powiedziała czarownica.
Otworzyła drzwi i popijając z butelki, poszła do garderoby po szlafrok.
Kroki, które po chwili usłyszała w korytarzu, wskazywały, że kurier nie radził sobie z prostymi poleceniami. Zamiast wejść i wyjść kręcił się po apartamencie.
- Kazałam zostawić papiery na stoliku - zawołała Jaga.
Kroki zaczęły się zbliżać.
- Przepraszam, ale trzeba podpisać - powiedział Paweł Kowalczuk wchodząc do sypialni. - I zapieczętować.
Czarownica rozejrzała się za jakimkolwiek źródłem mocy. Jedynym, jakie znalazła była mała jaspisowa figurka na toaletce. Ale między Jagą a toaletką znajdowało się łóżko i ksiądz-intruz. Puściła poły szlafroka, pozwalając im rozchylić się swobodnie, by rozproszyć duchownego.
- Ksiądz tak sam przychodzi? - zapytała powoli obchodząc łóżko. - Czuję się niedoceniona. A mnie nie wolno nie doceniać.
Kowalczuk powoli obracał się w miejscu, by wciąż stać przodem do czarownicy, ale od toaletki nie odchodził. Zdawał się też nie zwracać uwagi na odsłonięte ciało. Patrzył jak gdyby nie na wiedźmę, a przez nią. Wyglądał na skupionego i bardzo dobrze przygotowanego. Jaga rzuciła się w lewo, po czym nagle skręciła w prawo usiłując tym zwodem obiec księdza. Prawie jej się udało, ale wyciągnięta ręka duchownego objęła ją na wysokości biodra. Wskutek szarpnięcia oboje upadli na łóżko.
Kowalczuk znalazł się na górze, ale pozycja nie była zwycięska. To czarownica obejmowała go udami, zyskując przewagę manewrowania. Męskie ciało - choć stare i nieprzychylne - pomogło jej zogniskować resztki energii w czakrze genitalnej. Uderzyła stamtąd, niczym strzałem z biodra zrzucając księdza z siebie. Ten jednak, spadając, zdołał złapać ją za szlafrok i pociągnąć za sobą. W locie z wysokiego materaca wykonali pełen obrót i wylądowali na podłodze w tej samej pozycji, w której przed chwilą byli na łóżku. Tym razem jednak uderzenie plecami o twarde deski z czarnego dębu pozbawiło Jagę tchu. Napastnik wykorzystał moment osłabienia, zepchnął jej kolana ze swoich bioder i usiadł na czarownicy okrakiem. Zaraz też chwycił ją za włosy i dwukrotnie uderzył głową jędzy o podłogę.
- No - mruknął patrząc na oszołomioną i bezwładną kobietę.
Z kieszeni marynarki wyjął metalowy pojemnik ze świętym olejem i zanurzył w nim kciuk. Kolejno kreślił znak krzyża na czole, ustach i odsłoniętej piersi czarownicy powtarzając mszalną formułkę.
- W myśli, w mowie, w sercu - i znowu, co i rusz zanurzając palec w oleju, - w myśli, w mowie, w sercu.
Nic się nie działo. Jędza powoli otworzyła oczy. Zaczęła się śmiać.
- Kocha, lubi, szanuje. Nie chce, nie dba, żartuje. W myśli, w mowie, w sercu. Na ślubnym kobiercu - przedrzeźniała duchownego. - Te wasze dziecinne wyliczanki to za mało, żeby mnie powstrzymać.
Zaparła się piętami o podłogę i wyrzuciła biodra w górę. Kowalczuk utrzymał równowagę, ale czarownica wsunęła się głębiej pod niego. Wreszcie mogła zgiąć się w biodrach na tyle, by sięgnąć stopami aż do szyi księdza i pociągnąć. Zaskoczony poleciał do tyłu, rozpaczliwie machając rękami i gubiąc pojemnik z olejem. Jaga natychmiast wskoczyła na niego, obejmując udami szyję duchownego i dusząc go. Usiłował ugryźć ją, ale jedwab szlafroka zatkał mu usta. Wyćwiczone na siłowni nogi zaciskały się mocniej i mocniej, aż drgawki Kowalczuka ustały.
Jaga klęczała jeszcze chwilę, upewniając się, że intruz nie żyje. Zeszła z niego, ale pozostała na kolanach - nie miała siły się podnieść. Na czworakach pokonała dwa kroki dzielące ją od łóżka i sięgnęła w górę, by się na nie wspiąć. Nie zdołała. Twardy but wbił się między jej łopatki, przygważdżając czarownicę do ziemi.
- Podobno mam w sobie coś z hieny - usłyszała nad sobą głos Antoniego Padewskiego. - Kiedyś myślałem, że chodzi o okradanie trupów. Teraz wydaje mi się, że to raczej kwestia czekania, aż ofiara będzie osłabiona.
Jeszcze raz docisnął butem, po czym przyklęknął nad wiedźmą, a właściwie na niej. Odciągnął jej głowę do tyłu, aż coś zatrzeszczało w karku. Prawą ręką starannie nakreślił sigile na czubku głowy, czole i gardle kobiety. Przygiął wiedźmę za kark z powrotem w dół, uderzając jej twarzą o podłogę. Odwrócił ją na plecy. Z rozbitego nosa czarownicy zaczęła sączyć się krew, ale mało go to obchodziło. Metodycznie nakładał sigile na czakry serca i żołądka. Korzystając z nagości kobiety szybko uporał się też z czakrą genitalną i czakrą podstawy.
W końcu usiadł na łóżku i patrzył wyczekująco na leżącą u stóp ofiarę. Na próżno. Żadnych objawów gwałtownego starzenia, żadnych odkrywających się ułomności.
- Naprawdę jesteś taka młoda? - zdziwił się. - To dobrze. Może jeszcze znajdziesz męża i spędzisz uczciwie resztę życia. Trupa księdza ci zostawiam. Sama zabiłaś, sama sobie posprzątaj.
Rozejrzał się po pokoju, zabrał na pamiątkę jaspisową figurkę z toaletki i wyszedł. Jaga powoli zwinęła się na podłodze do pozycji embrionalnej i zaczęła płakać.


--
kliku-kliku, Czytelniku:

6 komentarzy:

Unknown pisze...

Była malutka edycja. Jeżeli czytaliście ten odcinek przed 17.11.2009, to proponuję jeszcze raz przeczytać ostatni akapit.

Sylvie Tresbien-Châteaux pisze...

Jestem pod wrażeniem, przeczytałam wszystko cięgiem od początku bo się dzisiaj przez przypadek na tego bloga natknęłam i się bardzo z tego cieszę! Nie wiedziałam że inkwizycja działa:)
Będę mieć się na baczności!
Tymczasem pozdrawiam i trochę magicznej energii przesyłam, by twórczość nie podupadła:) i nie na tej jednej powieści się kończyło.

Unknown pisze...

Cieszę się, że się podobało. Inkwizycja działa jakby mniej (Jakub i Paweł nie żyją), do końca opowieści zostały coś ze trzy wpisy.

Sylvie Tresbien-Châteaux pisze...

oj TYLKO 3! a potem? może można liczyć na więcej:)

ona pisze...

Drogi Panie czy znowu potrzebny jest kop motywacyjny ?
Doprawdy jak można tak gnębić czytelników!!!
Czy ma Pan w tym jakąś satysfakcję, czy po prostu weny brak ???
Jutro mamy poniedziałek :)
Mam nadzieję.... że stać Pana na godne zakończenie tego dzieła :)
Pozdrawia mocno zniecierpliwiona i .... czytelniczka.

Unknown pisze...

Kop mi się należał po całości. Ale też zmotywował mnie i jest już nowa - przedostatnia część.