poniedziałek, 2 listopada 2009

Miłość i nienawiść cz. 3


Gabinet biskupa Jana Morawskiego nigdy wcześniej nie onieśmielał Pawła Kowalczuka. Przeciwnie, ambitny ksiądz przymierzał się pomału do objęcia schedy po starym. Ostatnie wydarzenia wprowadziły w te oczekiwania pewien rozdźwięk. Z jednej strony Kowalczuk nagle przestał odnosić sukcesy i jego pozycja osłabła. Z drugiej - czarownice najwyraźniej rozochociły się i Kościół potrzebował do walki z nimi człowieka czynu, a nie starca, który może i miał jakiś plan lata temu, ale jakoś nigdy go nie zrealizował, a może wręcz o nim zapomniał.
Biskup siedział jak zwykle w fotelu przy oknie i nie patrzył na rozmówcę.
- Masz martwego asystenta i wariatkę, która rozbija się po mieście twoim samochodem - powitał księdza surowo. - Załatw to. Szybko i dyskretnie.
- Tak jest, ekscelencjo.
Kowalczuk postanowił zmienić niewygodny temat i położył na biurku przyniesione papiery.
- Mam nowe dokumenty dotyczące czarownic - powiedział.
- Nie chcę tego czytać - Morawski pozostał niewzruszony w fotelu. - Opowiedz mi.
- Zdobyłem kopię projektu, z jakim czarownice wystąpiły o dotacje unijne.
- Ciągnie swój do swego - westchnął biskup. - O cóż wnioskują?
- O pieniądze. Zakładają klaster produkcyjno-usługowo-handlowy Magick-Net. Zamierzają uprawiać zioła, przygotowywać dekokty i sprzedawać to wszystko, świadcząc przy okazji usługi w zakresie doradztwa dla kobiet.
- Ładny eufemizm na wróżbiarstwo. Dostaną pieniądze?
- Obawiam się, że tak. Jest drobna przedsiębiorczość, jest grupa producencka, jest aktywizacja zawodowa kobiet i osób po 45 roku życia, jest ekologia, jest nawet nawiązanie do korzeni kulturowych Europy.
- To nowość. Zawsze sądziłem, że to Kościół stanowi korzenie kulturowe Europy, a nie czarownice.
- Urzędnicy unijni mają inne zdanie, ekscelencjo.
- Dobrze - biskup wstał i podszedł w końcu do biurka. - Bardzo dobrze. Wszystko zgodnie z planem.
Kowalczuk popatrzył zdziwiony na przełożonego. Projekt zaniesienia czarów pod strzechy za pieniądze podatników raczej nie wydawał mu się dobrą wiadomością. Czyżby biskup rzeczywiście miał jakiś plan?
- Każdy ma swoją czarownicę do upolowania. Urzędnicy też - kontynuował Morawski. - Te ziółka, które one zamierzają uprawiać, to nie rumianek przecież. Znajdzie się belladonna, znajdzie się szałwia wieszcza. I znajdą się one - wyciągnął z szuflady inny dokument, - drogi przyjacielu, na wykazie substancji zakazanych. Też mam kopię projektu. Projektu ustawy.
Przewidział to - zdumiał się Kowalczuk. Przewidział i przeciwdziałał.
- Wycofają te zioła - zauważył szybko. - Poradzą sobie bez nich.
- Mówimy o polowaniu na czarownice - przypomniał biskup. - Pozbędą się ziół, ale nie etykietki propagatorek narkomanii.
Morawski sięgnął wreszcie po przyniesione przez Kowalczuka dokumenty. Przekartkował je, po czym wskazał jedno nazwisko w danych kontaktowych.
- Usuń tę jędzę - powiedział. - Resztę zostaw mnie.
- Oczywiście, ekscelencjo.
Ksiądz Paweł wyszedł z gabinetu i ruszył korytarzem do swojego biura. Gabinet biskupa oddalał się, nie tylko fizycznie, ale i metaforycznie. Stary wciąż miał ikrę, miał pomysł i działał. Kowalczuk nie wiedział, co czuje. Żałował, że wymarzona zmiana na stanowisku nie ziści się prędko. Cieszył się, że zadadzą wiedźmom silny cios. Nie wiedział, co czuje, więc postanowił działać.


--
kliku-kliku, Czytelniku:

2 komentarze:

Aga pisze...

Coraz bliżej sercu memu ;)
"A jej branża - projekty europejskie." ;)

Pozdrawiam i cieszę się, że mam co czytać. Ostatnie publikacje szybko Pan zamieścił, choć to wciąż za mało! :)

Unknown pisze...

Nie ukrywam, że wspomniałem Panią pisząc o projektach unijnych. Mam nadzieję, że pisałem na tyle ogólnikowo, by nie wstawić karygodnego i kardynalnego błędu (choć w sumie o projekcie wiemy z relacji duchownego, więc i błąd kardynalny byłby poniekąd na miejscu).
Do końca zostało sześć wpisów. Jeden już prawie gotowy. Wiele wskazuje na to, że uda mi się tę opowieść dokończyć.