czwartek, 3 września 2009

Poszukiwania cz. 2


Droga z siedziby Kurii Warszawsko-Praskiej do komendy przy ulicy Świętych Cyryla i Metodego to krótki i przyjemny spacer. Można przejść jedną stroną Alei Solidarności i przy odrobinie szczęścia trafić na miejscową faunę w postaci licealistek z Władysława IV, a można drugą stroną i niezależnie od szczęścia cieszyć oko florą Parku Praskiego. Z racji stanu kapłańskiego i zamiłowania do pewności ksiądz Paweł Kowalczuk wybrał stronę parkową. Kończył się kwiecień. Wiosna była w pełnym rozkwicie, świeża zieleń oszałamiała swą bujnością. Słońce, lekki, przyjemny wiatr - błogość wymuszała uśmiech, choć Kowalczukowi nie było do śmiechu. Kończył się kwiecień i kończył się czas na odnalezienie Karoliny Maślak przed beltane.
Wnętrze komendy lepiej wpisywało się w nastrój księdza. Dawna siedziba Milicji Obywatelskiej, znana z powiedzenia "Cyryl jak Cyryl, ale te Metody!", nie została zaprojektowana, by wzbudzać pozytywne uczucia. Zaniedbane korytarze, puste oczy mijających go ludzi, w których odbijało się jedynie zdziwienie na widok sutanny. Żadnych "niech będzie pochwalony", tylko nieme "ksiądz? a co on tutaj robi?". Wszystko to skutecznie zgasiło mimowolny uśmiech duchownego i wywołało na twarzy wyraz niechęci i obrzydzenia, którego nie zdołał zetrzeć przed wejściem do gabinetu nadkomisarza Jarosława Bielaka.
- Dzień dobry pochwalony - wypalił policjant zza biurka, mieszając powitania. - Ksiądz siada - wskazał krzesło.
- Na wieki wieków amen - odpowiedział powoli, dobitnie, starając się podkreślić znaczenie poprawnego wypowiadania formuł.
- Co księdza do mnie sprowadza?
- To delikatna sprawa. Zaginęła dziewczyna, uczennica jednego z naszych liceów. Pełnoletnia, ale niedojrzała. Maturzystka, więc mógł zadziałać stres przed egzaminem. Albo wiosna. Nie chcemy zgłaszać tego oficjalnie, żeby nie popsuć jej opinii u progu dorosłości, ale też nie chcemy bagatelizować sprawy, na wypadek, gdyby było to coś poważnego, a nie... - szukał słowa.
- Samowolka - podpowiedział policjant.
- Właśnie.
- Dawno zaginęła?
- Dwa dni temu. Tu jest jej zdjęcie i dane.
Bielak sięgnął po kopertę ze zdjęciem. Obejrzał dziewczynę - ładną, ale zbyt nieopierzoną, jak na jego gust. Wyjął kartkę z danymi. Imię, nazwisko, data urodzenia, wzrost i waga. Poza tym w kopercie była tylko wizytówka Kowalczuka. Nie za wiele.
- Skąd pomysł, że to może być coś poważnego? - zapytał księdza.
- Krótko przed zniknięciem nawiązała nowe znajomości przez Internet. Według relacji jej koleżanki mogli to być sataniści.
- Proszę księdza, nie wykluczam, że dla dziewczyny chowanej w kościelnym liceum każdy nieznajomy z Internetu, który powoduje zniknięcie koleżanki, jest satanistą. Czy mógłbym z nią porozmawiać?
- Już rozmawialiśmy. Internetowi znajomi przedstawili się jako sataniści, a koleżanka niczego więcej nie wie. Proszę mi wierzyć.
- Znacie się na przesłuchiwaniu, co? - powiedział nadkomisarz z przekąsem. - Dobrze. Jak w takim razie mogę pomóc? Skoro nie jest to oficjalne zgłoszenie - nie mogę ogłosić oficjalnych poszukiwań.
- Myślę, że monitorujecie niebezpieczne sekty - ksiądz starał się nie mówić wprost, że biskup zabiegał kiedyś o zaangażowanie Policji w śledzenie takich środowisk i zapewnienie o woli pomocy uzyskał. - Jeżeli ktoś coś słyszał o dziewczynie, o czarnej mszy, o jakimś zlocie może - będziemy wdzięczni za każdą informację.
Bielak wstał i podszedł do metalowej szafy stojącej pod ścianą. Ze środka wyjął torebkę foliową z małym metalowym słoiczkiem.
- A propos sekt - powiedział pokazując torebkę duchownemu - wie ksiądz może co to jest?
To był pojemnik na święty olej. Używany przez bierzmowaniu. Używany przy blokowaniu czarownic. Z bierzmowania raczej nie trafiłby do policyjnej szafy. Kowalczuk wzruszył ramionami i zrobił zdziwioną minę, ale wprost ani nie zaprzeczył, ani nie potwierdził, czy kojarzy obiekt.
- Czemu pan pyta? - zaciekawił się.
- Mamy taką jedną sprawę. I zaczynam podejrzewać mord rytualny.
- Ach tak. No nic, pójdę już - ksiądz wstał z krzesła. - Proszę pamiętać o tej dziewczynie. I jeżeli ja ze swojej strony mogę w czymś panu pomóc, to również proszę dzwonić.
Wyciągnął dłoń do pożegnania. Nie przepadał za tym, chciał jednak nawiązać pozytywny kontakt ze śledczym. Policjant uścisnął rękę, ale jej nie puścił.
- Właściwie jest coś - zaczął. - Moja córka ma w tym roku komunię. Gdyby biskup zechciał zaszczycić naszą parafię, to żona bardzo by się ucieszyła.
- A może ma przyjść do państwa na przyjęcie komunijne? - zapytał Kowalczuk z przekąsem, oburzony bezczelnością nadkomisarza.
- Nie, zbytek łaski, proszę księdza. Rodzina żony jest bardzo tradycyjna, więc to nie będzie przesadnie nowoczesna, bezalkoholowa komunia. Nie chciałbym księdza biskupa stawiać w niezręcznej sytuacji. Wystarczy, jak moja Kasia zostanie włączona do orszaku darów ołtarza, czy jak to tam się nazywa.
- Zobaczę, co da się zrobić - syknął ksiądz, uwalniając rękę i nie pytając nawet, jaka to parafia. - Z Bogiem.
Wyszedł wściekły. Na ulicy dzień nadal był piękny i słoneczny, ale tym razem nie udzielało się to Kowalczukowi ani trochę.


--
kliku-kliku, Czytelniku:

Brak komentarzy: