czwartek, 29 października 2009

Miłość i nienawiść cz. 1


Drugie spotkanie Anny Mróz i Antoniego Padewskiego miało miejsce w tej samej kawiarni, co pierwsze. Oboje woleli stare i sprawdzone od nowego i niepewnego. Nadal za grosz sobie nie ufali, ale przynajmniej nie uważali się za bezpośrednie zagrożenie. To poważnie stopiło lody między nimi. Wyszło niemalże spotkanie dwojga dobrych znajomych. Nawet podali sobie ręce na powitanie i usiedli obok siebie, po tej samej stronie stolika, na kanapie.
- Znam już przebieg i wynik sabatu - powiedziała Anna.
- Mam nadzieję, że dziewczęta dobrze się bawiły. Wymyśliłaś coś? - zapytał bezceremonialnie Antoni.
- I tak i nie i tak i nie.
- Bardzo kobieca odpowiedź, ale poproszę jaśniej.
- Tak, wymyśliłam, co zrobić z Jagą. Nie, nie zrobimy tego, bo przedwczorajszy sabat przebiegł nadspodziewanie dobrze dla niej i tamten pomysł już na nic. Tak, wymyśliłam coś jeszcze. Nie, nie jestem pewna, czy to sposób na zneutralizowanie jej - na chwilę zamilkła. - Myślałam o tobie - dodała wreszcie.
- Jak miło - skrzywił się. - Ale obawiam się, że masz sporo więcej, niż tych trzydzieści parę lat, na które wyglądasz.
- Właśnie dlatego - wzięła kubek ze stolika i zaczęła obracać go w dłoniach, chłonąc jego przyjemne ciepło.
Słowa czarownicy zawisły w powietrzu a Antoni nie miał jak do nich nawiązać, by pociągnąć rozmowę dalej, albo sprowadzić ją na inne tory. Zaczął nawet zastanawiać się, czy to rzeczywiście taki problem, że ona metrykalnie ma pewnie bliżej do setki, skoro wygląda młodo i atrakcyjnie. Zanim jednak rozpędził się w spekulacjach czarownica podjęła przerwany wątek.
- Widzisz, w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku odbył się podobny sabat. Może niepodobny, wszystko działo się w plenerze, było trochę siermiężnie i bardzo skromnie, ale liturgicznie był zbliżony. Młoda dziewczyna została złożona w ofierze, oczywiście nie śmiertelnej, tylko takiej, z której coś wynika. Tym razem wyniknęło więcej, niż by się ktokolwiek spodziewał. Dziewczyna zaszła w ciążę i urodziła nieszczególnie urodziwe dziecko. A potem je straciła.
- Potworek nie przeżył? - Antoni nie wydawał się wzruszony.
- Przeżył. A potworkiem stał się dopiero później. Dziewczyna była początkującą adeptką magii, wpadła w Kościelną zasadzkę i została zmuszona do oddania synka w zamian za własne bezpieczeństwo. Dziecko wychowano w klasztorze. Wychowano jak janczara w nienawiści do czarownic.
Padewski wykonał teatralne ziewnięcie.
- Wzruszające - stwierdził z przekąsem. - Opowiedziałem ci przedwczoraj historię mojego dzieciństwa i kariery w szeregach Kościoła, a ty postanowiłaś dorobić do tego romantyczny, magiczny początek, żeby móc manipulować mną przez wizję matki-anonimowej czarownicy. Wiesz co? Jakoś nie jestem przekonany.
Anna przekrzywiła głowę i spojrzała na niego z pełnym zrozumienia uśmiechem. Spodziewała się takiej reakcji.
- Czarownica nie jest anonimowa. To ja. I też nie byłam przekonana, dopóki się nie przywitaliśmy.
Mężczyzna szybko odtworzył w głowie scenę powitania i przeanalizował, co każde z nich robiło.
- Sprawdziłaś, czy jesteśmy zestrojeni? Niczego nie poczułem.
- Poczułbyś tylko opór. A oporu nie było. Jesteśmy na swój sposób identyczni. Przekonaj się - wyciągnęła rękę.
Ostrożnie objął jej dłoń palcami i ścisnął. Porcja energii wpłynęła do jej ciała, przepłynęła przez nie i wróciła niezakłócona do Antoniego.
- O, matko - szepnął.
- Jestem - odpowiedziała i roześmiała się.
- Co teraz?
- Nic. Jakoś nie zapałałam do ciebie matczynym uczuciem i mam nadzieję, że ty też nie widzisz się w roli odnalezionego dziecka z telenoweli.
- Właściwie nie - przyznał. - Czuję się tylko... dziwnie.
- To tak jak ja. I nie zmieniajmy tego. Ale skoro jesteś moim dzieckiem i skoro jesteś dzieckiem tamtej nocy, to może masz jednak szansę pokonać Jagę i zakończyć tę zjednoczeniową farsę.


--
kliku-kliku, Czytelniku:

1 komentarz:

Aga pisze...

Ha! A to ci dopiero! :)