czwartek, 1 października 2009

Sabat cz. 2


Wyłożona sztucznym kamieniem winda zatrzymała się na ostatnim piętrze hotelu. Jadwiga Anusz, w popielatym kostiumie, z czarnymi włosami spiętymi w ciasny kok, wysiadła wprost do sali restauracji wynajętej na ten wieczór. Wnętrze, które ostatnio widziała tego popołudnia, zmieniło się nie do poznania. Stoliki zsunięto pod ścianę, a ogromną wolną przestrzeń oświetlało kilkaset grubych świec. Wciąż jeszcze zapalona była część lamp, ale wkrótce miało to się zmienić. Efekt przerósł oczekiwania Jagi, atmosfera tego miejsca udzieliła jej się, wypełniając żołądek motylami podniecenia, oczekiwania na cudowną noc.
Skinieniem głowy odpowiadała na pozdrowienia krążących po sali czarownic. Zebrało się ich około setki, wszystkie już boso, w czarnych pelerynach, zbijały się w małe grupki, obchodząc znajdujące się nieco z boku podwyższenie. Podest ten, na co dzień zarezerwowany dla muzyków, był prawie pusty. Stał tam jedynie fotel z wysokim oparciem, na którym siedziała Helena Szablewska - seniorka i głowa sabatu. Trzy metry przed nią, na podłodze, wyrysowano kredą pentagram wpisany w krąg pełen magicznych symboli. W środku pentagramu stał żelazny trójnóg podpierający obszerną misę wypełnioną węglem. Właściwie był to grill bez rusztu, ale nie w tym miejscu, nie w tej atmosferze.
Między fotelem a pentagramem stała szeroka skrzynia obłożona imitacją kamienia. Zaraz też z zaplecza wyszło dwóch ubranych na czarno mężczyzn niosących blat kuchenny z tego samego sztucznego tworzywa. Blat ułożyli starannie na podstawie, upewniając się, że wypustki trafiły w odpowiednie otwory i całość tworzy stabilny ołtarz.
- Hrumm, Magog - Jaga przywołała ich do siebie.
- Wszystko gotowe, pani - oświadczył Magog, najwyraźniej atmosfera i jemu się udzieliła.
- Dziewczyna przytomna?
- Tak.
- Doskonale - odesłała ich gestem i podeszła do fotela Heleny Szablewskiej. - Witaj, cioteczko. Dziś wielka noc.
- Wielka noc dla ciebie, moje dziecko. Ja już jestem taka słaba.
- One przyszły dla ciebie, nie dla mnie - powiedziała Jaga wskazując zgromadzone kobiety. - Razem będziemy silne. Ty będziesz silna.
- Tak tak - pokiwała głową staruszka. - Tak tak.
Jadwiga Anusz pochyliła się i ucałowała jej włosy. Energia w czakrze korony była ledwo wyczuwalna. Ale Helena była symbolem. Może i nie miała już sił na poprowadzenie sabatu, ale bez niej by się nie odbył. Nie na taką skalę. Młoda czarownica zeszła z podestu i ruszyła w stronę zaplecza, by się przebrać. Kątem oka widziała jeszcze kilku długowłosych mężczyzn zajmujących się barem i roznoszących drinki. Satanistyczne hostessy - pomyślała.
Tuż za drzwiami sali restauracyjnej czekał na nią Tomasz Jęczmień, manager sali, z którym omawiała warunki wynajmu. Krążył nerwowo i wyłamywał sobie palce. Był wysoki, bardzo wysoki i chudy. Garbił się nieznacznie, prawdopodobnie przez konieczność nachylania się do ludzi podczas rozmowy.
- Dobrze, że panią widzę - powiedział, błyskawicznie podchodząc do czarownicy. - Zupełnie mi się to nie podoba. Zgodziłem się na świece, ale nie było mowy o otwartym ogniu.
- O co panu chodzi?
- O ten, jakby to powiedzieć, żeby nie urazić..., no nie grill, ma się rozumieć, tylko jakby... czarę ognia?
- To najzupełniej bezpieczne. Będę się tym opiekować osobiście.
- No nie wiem. Pani oczywiście ufam, ale ci panowie, którzy dosypywali węgli, oni są... - zawahał się. - W każdym razie wolałbym, żeby nie biegali z pochodniami po sali - dokończył wreszcie.
- Bez obaw. Mężczyźni są wprawdzie mile widziani we wspólnocie Wielkiego Sabatu, mogą jednak pełnić wyłącznie funkcje służebne, a nie liturgiczne, bo ich tyłeczki nie interesują Księcia Ciemności. Nie będą zajmować się ogniem.
- Ach tak, rozumiem - uspokoił się nieco. - Widzę, że cały ten satanizm to po prostu katolicyzm à rebours.
- Proszę sobie darować tę refleksję religioznawczą - odpowiedziała Jaga oschle. - I zostawić mnie samą, chcę się przebrać.
- Już znikam, łaskawa pani - Tomasz skłonił się i ruszył w stronę wyjścia. - Gdyby czegoś pani potrzebowała, proszę dzwonić.

--
kliku-kliku, Czytelniku:

Brak komentarzy: