czwartek, 9 lipca 2009

Herbaciana czarownica cz. 2


- Dobrze - starsza pani wróciła z kuchni, niosąc na tacy dwa parujące kubki. - Napijemy się herbatki ziołowej i wszystko nam się rozjaśni.
Była ciepła i babcina. Doskonale nadawałaby się do reklamy domowych przetworów. Kobiety ufały jej i chętnie otwierały przed nią swoje serca, a ona pomagała im jak mogła. Tego dnia gościła młodą dziewczynę, zaraz po studiach. Z polecenia, choć ostatnio coraz częściej przyjmowała także klientki z ulicy. Delikatna blondynka siedziała zakłopotana na wyściełanym krześle, skubała krótkie, pomalowane na naturalny kolor paznokcie. Naturalna, świeża. Raczej zatai, niż skłamie.
- Napij się, kochanie. Jak masz na imię?
- Paulina.
- Opowiedz mi wszystko, Paulino.
Dziewczyna spojrzała w górę, zastanawiając się od czego zacząć. Bibeloty na regale ściągnęły jej wzrok. Patrzyła na książki, wazoniki, drobne figurki z różnych stron świata. Ta różnorodność trochę ją rozpraszała, ale też utwierdzała w przekonaniu, że trafiła do właściwej osoby. Światowej, oczytanej, znającej życie i rozumiejącej różne sytuacje. Tamta nie ponaglała jej.
- Mam narzeczonego - zaczęła wreszcie. - Poznaliśmy się na studiach. Łaził za mną od pierwszego roku, ale ignorowałam go. Byłam młoda, ładna, głodna wrażeń studenckiego życia. Nie szukałam przygód, chciałam odpocząć od mężczyzn, ale nie rezygnowałam z zabawy.
- Odpocząć?
- Zraziłam się. Na przełomie liceum i początku studiów trafiali mi się bardzo atrakcyjni i bardzo zapatrzeni w siebie faceci.
- A narzeczony?
- Marek... - zamyśliła się, upiła naparu z kubka. Miał przyjemnie kojący aromat. - Nie był atrakcyjny. Był namolny. Wszędzie za mną łaził, pilnował mnie. Ktokolwiek ze mną zatańczył lub zbyt długo rozmawiał, miał z nim pogadankę o intencjach. Zachowywał się jak starszy brat.
- Nadopiekuńczy.
- Tak, ale on po prostu starał się mnie chronić. A ja czułam się za niego odpowiedzialna. Bo czasem zagalopował się i musiałam go ratować.
- Jak?
- Nic specjalnego. Atakował mężczyzn, którzy bawili się ze mną, więc wystarczyło takiego odciągnąć. Do tańca, na spacer, na drinka. Cierpiał przez to bardziej, ale myślałam, że mu pomagam, bo nie dopuszczam do awantury. Do pobicia.
- On myślał, że chroni ciebie, a ty, że chronisz jego i oboje się krzywdziliście.
Paulina schowała się za kubkiem, wykorzystując ziółka, by pomilczeć i przetrawić tę informację. Pani Hania miała rację. Hanna Szablewska - gabinet pomocy psychologicznej. Już dawno koleżanka ją polecała, ale jakoś nigdy nie było okazji, żeby pójść. Nie było wystarczająco dobrego powodu. Teraz się pojawił. Wciąż jednak nie potrafiła przejść do sedna, przedłużała opowieść.
- Skutek był taki, że wszędzie bywaliśmy razem i jakoś nas to zbliżyło. Zaczęło się od wspólnego przyjeżdżania czy wracania z imprez, wykładów, egzaminów. Przydarzyła się jakaś wspólna nauka. Inni koledzy też jakoś odsunęli się, bo po co komu dziewczyna z psychopatą za plecami. Wreszcie zgodziłam się przyjmować jego zaproszenia na randki, przedstawił mnie rodzicom. Traktował to bardzo poważnie i zawsze mogłam na niego liczyć. Wreszcie oświadczył się, a ja się zgodziłam. Wyprowadziłam się od rodziców, zamieszkaliśmy razem i jestem w pół drogi do ślubu.
- Z mężczyzną, którego nie kochasz.
- Tak, ale...
Znów przerwała opowieść i zapatrzyła się. Regał wydawał się teraz dziwnie daleki, skupiła się więc na sukience gospodyni w drobny kwiatowy motyw. Na jej upierścienionych dłoniach. Na obrusie w egipskie koty. Na prawie pustym kubku. Nie wiedziała, co powiedzieć, nie potrafiła podnieść wzroku i spojrzeć w oczy starszej pani.
- Ale nie o to chodzi, prawda? - dopowiedziała tamta. Spojrzała na wiszący za dziewczyną zegar z kukułką. - Powiedz mi.
- Jestem w ciąży.
- Z nim?
- Tak.
- Wie o tym?
- Nie. Wie pani, on by bardzo chciał tego dziecka. Bo jak będzie dziecko, to ja mu już nigdzie nie ucieknę. A on jest dla mnie dobry, ale przecież...
- To psychopata. Wykorzysta dziecko jako łańcuch, na którym cię przywiąże i każdego dnia będzie go skracał.
- Boję się. Ja też chciałabym mieć dziecko. Tylko...
- Nie z nim. Nie teraz. Wiem. Spójrz na mnie!
Dziewczyna podniosła głowę. Spod opadających blond włosów pokazały się załzawione błękitne oczy. Hanna odgarnęła kosmyk z jej twarzy, opuściła dłoń i chwyciła ją za rękę. Paulina widziała jej palce jak przez mgłę, od chwili gdy spotkała spojrzenie gospodyni nie potrafiła oderwać wzroku od ciemnych oczu, które wydawały się rosnąć i ogarniać całe pole widzenia.
- Musisz podjąć decyzję. Weźmiesz tę wizytówkę - poczuła wciskany w dłoń kartonik. - Jeszcze dziś zadzwonisz i umówisz się. Po zabiegu wrócisz do rodziców. Nie będziesz z nim rozmawiać. Więcej się nie spotkacie. Teraz idź.
Wstała niezbyt pewnie. Odruchowo schowała wizytówkę do torebki, z której z kolei wyjęła przygotowane pieniądze za wizytę. Na miękkich nogach przeszła w stronę drzwi. Pieniądze położyła na przypadkowo wybranej półce regału i wyszła. Starsza pani cały czas siedziała przy stoliku, podpierając głowę rękami.


--
kliku-kliku, Czytelniku:

Brak komentarzy: