czwartek, 16 lipca 2009

Herbaciana czarownica cz. 4


Podwórko-studnia na warszawskiej Pradze tętniło życiem. Co prawda mikroskopijny placyk wokół drzewa i kapliczki z odświętnie ubraną figurą Matki Boskiej świeciły pustkami, ale ponad nim z kilkunastu okien wyglądały starsze panie i nieliczni starsi panowie. Wyłożone na parapet koce i poduszki podpierały łokcie, powietrze - z braku wiatru - swojsko pachniało kombinacją wszystkich przygotowywanych w tej kamienicy obiadów na raz. Ludzie uśmiechali się do siebie, nic nie mówiąc, bo wszystko zostało już przez tych kilkadziesiąt wspólnie przeżytych lat powiedziane.
Tuż przed wpół do piątej twarze zaczęły znikać w głębi mieszkań. Zbliżała się pora serialu i widzowie przenosili się na kanapy. Hanna Szablewska także odwróciła się od okna. Nie do telewizora jednak, a do czajnika, którego gwizd informował o zagotowanej wodzie. Z metalowych puszek nasypała dwie porcje ziół do ustawionych na tacy kubków, zalała je i przykryła spodeczkami. Odstawiła napar do naciągnięcia.
Poprawiła włosy i kołnierzyk w lustrze, spojrzała z wyczekiwaniem na wysokie drzwi. Jak na zawołanie odezwał się dzwonek. Założyła łańcuch, odsunęła zasuwę i nacisnęła klamkę. Kopnięte z zewnątrz drzwi wyrwały łańcuch z drewnianej framugi i posłały kobietę na podłogę daleko w holu. Przez próg skoczył na nią krągły, rudy mężczyzna.
Ksiądz Roman usiadł na starszej pani okrakiem i uderzył dwukrotnie tyłem jej głowy o deski podłogi.
- Wejdź i zamknij drzwi! - krzyknął do Michała stojącego niepewnie w progu - Szybko!
Tamten wykonał posłusznie polecenia i znów stanął w miejscu zszokowany sceną.
- Złap ją za ręce i trzymaj! Trzymaj mocno!
Ponownie posłuchał, klękając za jej głową. Bransoletki przeszkadzały mu chwycić za nadgarstki, dobry punkt znalazł dopiero w połowie przedramion. Pod bluzką i pomarszczoną skórą prawie nie czuł mięśni. Nie wyrywała się. Miał trzymać mocno, ale co tu trzymać?
Starszy z księży wyciągnął z kieszeni marynarki małe metalowe pudełeczko ze świętym olejem i zanurzył w nim kciuk.
- W myśli, w mowie, w sercu - powiedział, czyniąc znak krzyża na czole, ustach i piersi leżącej. - W myśli, w mowie, w sercu - powtarzał słowa liturgii, pozbawiając ją magicznej mocy.
Zamknęła oczy i spróbowała odciąć się od tego, co działo się z jej ciałem. Wyciszyć. Przypomniała sobie wczorajszy spacer z Lidką z naprzeciwka. Rozmowy, plany na następny dzień. Wszystko było wyblakłe, pozbawione emocji - skutek działań przy sercu. Ale złapała kontakt. Skupiła się na wąskiej nitce świadomości łączącej ją z sąsiadką i wywołała bezpośredni obraz z jej głowy. Konserwatywnie urządzone mieszkanie. Ojciec wybacza zbuntowanemu, ale w gruncie rzeczy dobremu synowi. W drugim pokoju matka, której dobroduszne machinacje doprowadziły do pojednania, uśmiecha się do siebie. Czarownica poczuła jak przez czubek głowy wpływa w nią szeroka fala energii, roznosi zaczątki tamy przy czole, wypełnia ciało.
Nagle chwyciła księdza Michała za nadgarstki i gwałtownie szarpnęła. Zaskoczony runął głową naprzód na Romana, zrzucając go z bioder leżącej. Hanna poderwała się, chwyciła za długą, metalową łyżkę do butów. W jej głowie pogodzona rodzina siadała do wspólnego obiadu. Biorąc szeroki zamach, uderzyła podnoszącego się z kolan okularnika w bok szyi. Porażona tętnica przestała dostarczać krew do mózgu. Młody ksiądz zwiotczał nagle i osunął się na podłogę. Starszy wstawał już, więc wskoczyła na niego. Obraz w głowie nagle rozsypał się, energia ponownie osłabła. Ostatkiem sił zaplotła ręce na krtani księdza Romana i cisnęła, aż ustało charczenie.
Jeszcze chwilę klęczała tak, opierając się na jego szyi. Złapała oddech, odgarnęła siwe włosy z twarzy. Ledwo zdążyła.
Wreszcie rozejrzała się, usiłując wstać. I wtedy w jednej chwili cały kadr wypełnił jej czarny męski półbut, potężnym kopniakiem zrzucając ją z martwego ciała. Dłoń w czarnej rękawiczce pociągnęła ją za włosy do kuchni.
- Zmęczyłaś się? - Antoni Padewski stał w progu, patrząc na nią z góry. - Wkrótce odpoczniesz. I innym pozwolisz od siebie odpocząć.
- A co? Spalisz mnie? - spojrzała na niego hardo, a przy okazji obok, na zegar. Potrzebowała około trzech minut.
- Nie. Od palenia są ci dwaj - wskazał głową na trupy. - Byli - poprawił się. - Ja tylko nie pozwolę ci więcej szkodzić.
- Szkodzić? Udzielam porad. Każdy sam rozważy je i zastosuje, albo nie. Wolna wola.
- Czyżby? - podniósł spodeczek z jednego z kubków i powąchał - Nie, ten dla ciebie. Powąchał drugi - O, ten. Te ziółka to dla wzmocnienia przekazu? Klientki bezkrytycznie przyjmują i wykonują to, co mówisz. Cokolwiek mówisz.
Dwie minuty - pomyślała. Niech gada. Daj mu coś do gadania.
- Równoważę szanse. Czym jest jeden kubek ziółek wobec całego życia patriarchalnej propagandy i wychowania? A przez tyle muszę się przebić, żeby pomóc. Często mając na to tylko jedną sesję.
- A wyobrażasz sobie życie bez wychowania? Żyjemy w społeczeństwie. I korzystniej jest żyć tak jak to społeczeństwo. Dlatego uczymy się norm. Dlatego ich przestrzegamy. To się sprawdza.
- Tym kobietom się nie sprawdzało. Dlatego przychodziły do mnie.
- Patrzysz na to przez pryzmat nieprzystosowanej jednostki. A człowiek nie jest jednostką. Jest istotą społeczną. Zamiast pomóc im zintegrować się z resztą, ty tylko powiększałaś ich nieprzystosowanie.
Spojrzała na zegar. Jeszcze minuta. Najwyżej minuta.
- A ty? Ty jesteś przystosowany? Przestrzegasz norm? Właśnie kopnąłeś staruszkę.
- Grasz na zwłokę. Wydaje ci się, że ta nagła utrata mocy przed chwilą, to była przerwa reklamowa. Ludzie rozeszli się robić herbatkę, ale zaraz wrócą. Zaczną oglądać swój serial, przeżywać zadane uczucia, zsynchronizują myśli. A ty podłączysz się do nich przez jakąś przyjaciółkę i mnie załatwisz. Zdziwiona? Tak, wiem skąd bierzecie jednolitą moc w pozornie zatomizowanym mieście.
Przymknęła oczy i znów spróbowała nawiązać kontakt. Nic. Co jeszcze może mu powiedzieć?
- Wiesz co? To nie była przerwa reklamowa. Jakiś chuligan przeciął kabel - odchylił połę marynarki, pokazując wystające z wewnętrznej kieszeni szczypce. - Co poradzisz, to zła dzielnica.
Potem szybko uklęknął, przyciskając jej pierś kolanem do podłogi. Szarpnął głowę za włosy ku sobie, na jej czubku szybkimi ruchami narysował skomplikowany symbol. Czarownicę ogarnął niesprecyzowany niepokój. Środkiem dłoni starł z czoła święty olej i narysował tam kolejny symbol. Pusta wypełniła jej myśli. Puścił włosy, pozwolił głowie opaść na kafelki. Następny symbol narysował na gardle. Potem rozdarł jej bluzkę i kolejno opatrzył gestami na wysokości mostka i tuż nad pępkiem. Popatrzył na nią. Leżała nieprzytomna, z zamkniętymi oczami. Drżała. Spieniona ślina zbierała się w kącikach jej ust. Ręce latały przy bokach jak w padaczce. Siadł na niej okrakiem przodem w kierunku nóg, podciągnął spódnicę. Zdarł staromodne wzmacniane reformy nadające ludzki kształt starczemu ciału. Już dawno przestało go to brzydzić. Ostatnie dwa symbole narysował na wzgórku łonowym i niżej, tuż przed odbytem.
- Siedem pieczęci - powiedział do siebie, wstając. - Zamknięta na siedem spustów.
Czarownica dygotała już coraz słabiej. Pobladła, na twarz wystąpiły jej plamy. Szarpnięciami klatki piersiowej walczyła o ostatnie oddechy, ale jakby bez przekonania. Siła, która utrzymywała jej narządy w formie o pół wieku ponad ludzką miarę, bezpowrotnie uszła. Antoni Padewski schylił się, ściągnął jej z palca wielki pierścień i poszedł przeszukać mieszkanie.


--
kliku-kliku, Czytelniku:

1 komentarz:

anatemka pisze...

pomysł z zamykaniem czakr bardzo nowatorski :)