czwartek, 6 sierpnia 2009

Shock and awe cz. 3


- Paulina Buczek, dwadzieścia cztery lata. Zaborczy narzeczony, toksyczny związek, niechciana ciąża. Poczucie nacisku, uwiązania, obawa przed ostatecznym zamknięciem w klatce. Zalecenia: zabieg, zerwanie znajomości, izolacja od źródła problemu (narzeczony), nowe życie.
Padewski zamknął kalendarz zabrany z domu Hanny Szablewskiej i odłożył go na podłogę. Siedział na deskach poddasza i patrzył na unoszącą się eterycznie nad popielniczką Zuzannę.
- Jak na osobę starej daty bardzo lakonicznie pisała - stwierdził. - Obawiam się, że nie napasiesz się tymi wspomnieniami.
- O, przeciwnie - zjawa migotała lekko. - Ja to sobie wszystko wypełnię treścią. Powyobrażam, przemyślę. Przynajmniej nie będę się nudzić.
- A nudzisz się?
- Nie, wcale. Od ośmiu lat jestem uwięziona w tej formie, wiszę dnie i noce jak dymek z papierosa nad popielniczką, a jedyną moją rozrywką są rozmowy z ponurym szowinistą. Wszystko dlatego, że zachciało mi się podróżować.
- Do podróżowania bezcielesność nie była ci potrzebna. Ty chciałaś podglądać ludzi. Wnikać do ich mieszkań, do ich życia. Zresztą masz, czego chciałaś - czytam ci cudze pamiętniki.
Wstał z podłogi i poszedł do kuchni. Po chwili wrócił z zimnym gotowanym kartoflem w jednej i kawałkiem kiełbasy w drugiej dłoni.
- O, obiadek - stwierdziła z przekąsem. - Też bym coś zjadła.
- Jeszcze nie - oświadczył po krótkich oględzinach odcienia czarownicy. - Za jasno świecisz.
- Karmisz mnie dopiero, jak jestem na skraju wyczerpania - powiedziała z wyrzutem.
- Powtarzasz tę gadkę co dwa miesiące. I moja odpowiedź się nie zmieni. Nie zamierzam cię przekarmiać, bo zaczniesz chomikować energię, aż któregoś dnia uzbierasz dość, żeby się wyrwać i uciec.
- Nigdzie nie zamierzam uciekać. Ja tu mieszkam!
- W takim razie wyrwać się i urwać mi głowę.
- Urwać owszem, głowę owszem, ale nie tę, o której myślisz, tylko tę, którą wszyscy myślicie - mruknęła.
- I kto tu jest ponurym szowinistą? - zapytał retorycznie i usiadł przy stole, by dokończyć posiłek.
Siedzieli w milczeniu kilka minut, jak zwykle po sprzeczce o ilość energii, jaką przekazywał jej na podtrzymanie życia. Wzajemna nienawiść, jaką pałali do siebie od chwili, gdy uwięził ją w eterycznej formie, wypaliła się. Od dawna współtworzyli symbiotyczny związek, w którym ona wyceniała dla niego biżuterię w zamian za minimalne racje energii i lektury z cudzego życia. Dużo też rozmawiali - on dowiadywał się o zwyczajach czarownic, ona nie traciła kontaktu z aktualnościami. Przywykli do siebie. Polubili - choć żadne by tego nie przyznało.
- To chociaż jeszcze mi poczytaj - poprosiła wreszcie.
- Nie ma więcej. To był ostatni wpis.
- Szkoda - westchnęła. - Jednak wolę jak prowadzą pamiętniki, a nie dziennik w kalendarzu. Przynajmniej ilość tekstu nie jest uzależniona od pory roku.
- Ja wolę kalendarz - odpowiedział Antoni z pełnymi ustami, wytarł palce o spodnie i podniósł dziennik. - Na końcu są kontakty - oświadczył, wertując strony.

* * *

- Proszę bardzo, herbatka dla pana nadkomisarza.
Krzysztof Wiśniewski wyszedł z kuchni ze szklanką brunatnego płynu do połowy wypełnioną fusami. Zagrzechotały koraliki zwieszające się długimi sznurami we framudze drzwi. Paser postawił naczynie na stoliku przed rozpartym na kanapie policjantem. Sam przycupnął skromnie na krześle. Bielak upił łyk. Garbniki wykręciły mu usta, poczuł bombę stężonego cukru i teiny. Wzdrygnął się.
- Toż to czaj! - wykrzyknął, ale z zadowoleniem.
Był już trochę zmęczony - odwiedzał siódmego z kolei i coraz mniej obiecującego pasera. Oczywiście nikt nie widział biżuterii skradzionej z mieszkania Szablewskiej. Oczywiście wszyscy zapewniali, że niezwłocznie dadzą znać. I pewnie zaraz zapominali o sprawie. Westchnął, napił się znowu. Napój przywracał siły w stary, dobry sposób, nie to co energetyki w puszkach. Wiśniewski uśmiechnął się nieśmiało, widząc zadowolenie gościa. Starał się stworzyć domowe warunki nie tylko swoim klientom, ale i pozostałym interesariuszom z otoczenia biznesu, w tym policji. Zwłaszcza personie tak znacznej, poważnej i solidnej, jak nadkomisarz. Z głupotami nie przychodził, głowy nie zawracał, nie wyżywał się. Dawał żyć.
- Co sprowadza pana nadkomisarza?
- Biżuteria. Duża porcja damskiej biżuterii. W większości staromodnej. Wypłynęło ostatnio coś takiego?
Paser westchnął, zaplótł palce i starał się dobrać właściwe słowa.
- Panie nadkomisarzu - zaczął ostrożnie, - pan wie, bo ja to wszystkim powtarzam, że reprezentuję zawód zaufania społecznego. Jeżeli ja bym mówił, co wypływa, to ja bym krótko mówił i daj Boże, żeby tylko z powodu utraty klienteli.
To było nowe. Żadnego "nie, nie widziałem, tak, zgłoszę na pewno". Przemyślana odpowiedź, za którą coś się kryło. Ale też Wiśniewski to była stara szkoła. Nie ryzykował łatwych kłamstw, nie wiedząc, co policjant może już wiedzieć.
- Mnie nie interesują włamania - Bielak nachylił się, budując atmosferę rozmowy w zaufaniu. - Chodzi o fanty z mokrej roboty.
- Do tego się nie dotykam - zapewnił paser.
- Bardzo rozsądnie. Taki rozsądny człowiek na pewno zadzwoni, gdyby ktoś nierozsądny przyniósł takie rzeczy - policjant zawiesił głos.
- Zadzwoni - potwierdził Wiśniewski, zastanawiając się, kiedy znów odwiedzi go wdowi żigolak.


--
kliku-kliku, Czytelniku:

Brak komentarzy: