poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Shock and awe cz. 4


Modernistyczna kostka willi z połowy XX wieku tonęła w zieleni Mokotowa. Ukryty w cieniu drzewa, już po wewnętrznej stronie ogrodzenia, Antoni Padewski obserwował ulicę i okna okolicznych posesji. Nikogo. Ostrożnie podszedł do nieużywanych, tylnych drzwi domu. Wejście od kuchni było zamknięte, ale dolny lufcik okna obok nich ktoś zostawił uchylony. Mężczyzna wyciągnął zza pazuchy szczypce i przeciął długi haczyk podtrzymujący lufcik. Drugą ręką przytrzymał ramę, ostrożnie odkładając szybę na parapet. Teraz mógł sięgnąć głębiej. Wsunął całe ramię i przekręcił mosiężną klamkę, otwierając okno na oścież. Wszedł do środka, zamknął okno i lufcik. Resztki rozciętego haczyka schował do kieszeni marynarki. Żadnych śladów.
Przez chwilę stał w służbówce, nasłuchując odgłosów z domu. Cisza, tylko na górze skrzypiało krzesło. Przeszedł do kuchni i małymi krokami posuwał się dalej. W holu musiał przystanąć i dobrze się rozejrzeć. Było stąd widać prawie wszystkie drzwi włącznie z wejściowymi i pojedynczy ciąg schodów przyklejony do ściany. Prosta balustrada kontrastowała z meblami art deco wyraźnie starszymi od willi. Wnętrze wydawało się puste i nieprzytulne. Samotnie mieszkająca tu czarownica nijak nie mogła wypełnić sobą piętrowego, trzystumetrowego domu. Pewnie dlatego wszystkie drzwi były pozamykane - dzieliło to przestrzeń na mniejsze fragmenty, łatwiejsze do ogarnięcia dla lokatorki.
Padewski zaczął wspinać się po schodach. Zlustrował korytarz na piętrze, szybko zlokalizował jedyne uchylone drzwi. To zza nich dochodziło skrzypienie. Zajrzał przez szparę, przesuwając głowę, by ogarnąć cały pokój. Był to spory gabinet z bogatą biblioteką. Za ciemnym, politurowanym biurkiem ustawionym naprzeciw okna siedziała kobieta. Siwe włosy miała upięte w kok, ramiona okrywała jej czarna, ażurowa chusta. Palce lewej dłoni gładziły lekko talię kart, z której dobierała prawą ręką.
- Niebezpieczeństwo - szepnęła, kładąc kolejną kartę.
Zgrzytnęły otwierane drzwi. Odwróciła głowę i próbowała wstać. Padewski w dwóch krokach pokonał dzielącą ich przestrzeń.
- Pozdrowienia od siostry - powiedział. - Zaprasza cię do siebie.
Nasadą prawej dłoni uderzył na wysokości mostka, przygważdżając kobietę do biurka. Wyrysowany na nadgarstku sigil wszedł w kontakt z czakrą serca, energia popłynęła gwałtownym strumieniem. Zbyt gwałtownym. Nie spodziewał się, że stara czarownica podda się tak łatwo. Silne mrowienie ogarnęło całą rękę, która opadła bezwładnie wzdłuż boku. Sytuacja stała się absurdalna. Stał tuż obok czarownicy kompletnie pozbawionej mocy i nie był w stanie wykonać żadnego skoordynowanego ruchu ręką, żeby ją zapieczętować. Położył jej lewą rękę na czubku głowy, ale nie potrafił narysować symbolu. Patrzyli na siebie, oboje wyraźnie zaskoczeni obrotem sprawy.
Nagle usłyszał kroki. Obracając się, szarpnął na wpół sparaliżowaną kończyną i trafił dłonią prosto w szyję nadbiegającej brunetki. Palce słabo zacisnęły się na krtani, energia niespodziewanie znalazła ujście, wypełniając gardło kobiety. Uderzenie mocy rzuciło ją na regał, po którym osunęła się bezwładnie.
Antoni rozejrzał się niezdecydowany. Odzyskał władzę w ręku i stał tuż przy bezsilnej ofierze. Z drugiej strony pieczętowanie zajęłoby mu chwilę, a w drugim kącie pokoju przytomność odzyskiwała nieznana mu kobieta. Młoda jak na czarownicę. Ale mogła też dobrze się konserwować. Pogoń za wieczną młodością i urodą rozwinęła się niemal w osobną dziedzinę czarów. On naładował ją zaś mocą, której mogłaby użyć przeciw niemu. Mocą, która wyraźnie rozpływała się po jej ciele, strosząc włosy na głowie i elektryzując materiał grafitowego kostiumu.
Otworzyła oczy i to przesądziło. Padewski popchnął starą z powrotem na krzesło, wybiegł z gabinetu i opuścił willę.

Jadwiga Anusz podniosła się z podłogi i przeciągnęła jak kot. Nigdy jeszcze nie czuła w sobie tak wielkiej energii. Przygładziła włosy, dotknęła palcami gardła. Wciąż pulsowało, jak gdyby stało się drugim sercem. Podeszła do zwisającej z krzesła starej czarownicy i pomogła jej się wyprostować.
- Jestem już taka stara. Taka słaba - poskarżyła się tamta.
Jaga po raz pierwszy widziała słabość ciotki Heleny Szablewskiej. I nie wiedziała, co ma z tym zrobić. Poważały ją wszystkie. Przychodziły po radę. Prosiły o rozstrzyganie sporów i uznawały jej osąd. A teraz siedziała tutaj, na wpół żywa, pokonana przez jakiegoś obcego chudzielca. Na krótko przed sabatem. Niedobrze. Położyła ręce na siwych włosach - teraz wydawały się bardziej siwe, niż przy ostatnim spotkaniu - i oddała część energii.
- Dziękuję - ciotka Helena zaczęła oddychać swobodniej. - Za wszystko.
- Mam godną ofiarę - powiedziała wreszcie Jaga. Nie chciała rozmawiać o tym, co przed chwilą zaszło.
- To dobrze. Bardzo dobrze. Ale ja... ja chyba nie dam rady.
- Zbliża się beltane - przypomniała młoda czarownica.
- Nie dam rady - powtórzyła stara. - Za długo to odkładałam.
Wzięła Jadwigę za rękę i spojrzała jej w oczy. Próbowała coś w nich wyczytać, lecz tego także nie potrafiła już zrobić.
- Ty poprowadzisz ceremonię - zdecydowała.
Brunetka przygryzła wargi, żeby nie uśmiechnąć się zbyt szeroko. Nareszcie.


--
kliku-kliku, Czytelniku:

Brak komentarzy: