czwartek, 13 sierpnia 2009

Władza i siła cz. 1


Małe sportowe bmw zjechało z mostu Siekierkowskiego i skręciło w Czerniakowską. Tuż za nim, z trudem utrzymując dystans, pędziła ogromna terenówka z przyciemnianymi szybami. Samochody skręciły w Bartycką i zaczęły kluczyć po uliczkach w coraz słabiej zaludnionej okolicy. Było już ciemno, a nie wszędzie paliły się latarnie. Reflektory odkrywały przeszkody z minimalnym przy tej prędkości wyprzedzeniem. Wreszcie bwm wjechało na podjazd przed niewielką halą magazynową i stanęło, gasząc światła. Terenówka także wtoczyła się na wyłożony kostką podjazd i zatrzymała się w pobliżu rampy.
Z samochodów wysiadło w sumie pięć kobiet. Dobrze ubranych, umalowanych i pozbawionych wieku. Wszystkie miały między trzydzieści a pięćdziesiąt lat, ale trudno byłoby ustawić je według dat urodzenia. Wiek postrzegany stał się funkcją czasu dzielonego przez stan konta. Kierująca bmw wyjęła z torebki pęk kluczy i otworzyła halę hurtowni materiałów do wykańczania wnętrz. Kobiety weszły do środka.
- Jolu, a gdzie Marzena? - zapytała jedna z pasażerek terenówki.
Jola, która dzierżyła klucze, klepnęła dłonią w torebkę z komórką.
- Wysłała mi esemesa, że się spóźni. Mamy wszystko przygotować.
- Same? - zdziwiła się pytająca.
- Tylko przygotować, Baśka - uspokoiła ją gospodyni. - Nie zaczynamy bez niej.
Wybrały największe wolne miejsce w magazynie. Na betonowej podłodze zaczęły ustawiać niskie, grube świece, kredę do narysowania kręgu i swoje własne, tajemne zawiniątka.
- Co masz? - jedna z kobiet zapytała Baśkę. - Kosmetyki?
- Nie - efektowna blondynka z burzą loków uśmiechnęła się. - Pora wreszcie wykorzystać odzyskany blask. Nie zamierzam chować go...
- Pod korcem - podpowiedziała egzystencjalna brunetka w okularach z szerokimi oprawkami.
- Dla męża - dokończyła blondynka. - Szykuję lubczyk. Z kosmykiem włosów - pogładziła jedwabne zawiniątko.
- Kto to? - zainteresowała się Jola. - Twój trener?
- Na trenera nie potrzeba lubczyku - prychnęła Baśka. - To lekarz.
- Twój?
- Mój trochę za dużo o mnie wie. To gin mojej córki.
- Skąd wzięłaś kosmyk jego włosów? - chciała wiedzieć brunetka, ale nie doczekała się odpowiedzi.
- Ja też niedługo odpuszczę sobie wzmacnianie kosmetyków - oświadczyła krągła szatynka. - Za radą mistrzyni postanowiłam postymulować węża Kundalini, by skłonić mistyczną energię do wędrówki przez moje ciało.
- To się mąż ucieszył - stwierdziła Baśka. - Został wreszcie dopuszczony do pupci. Chyba że to nie mąż.
- Mąż, mąż - roześmiała się szatynka. - Mój taternik dotarł wreszcie do małej groty.
- I to działa?
- Działa doskonale. Tylko trzeba się odpowiednio nastawić. Wiesz, na przeżycia mistyczne. Nie myśleć o bólu, higienie, czy co to zmieni w twoim małżeństwie. Musisz skupić się na słowach mistrzyni i otworzyć na pranę.
- A propos - przypomniała sobie Jola. - Gdzie ta Marzena? Pełnia nam ucieknie.
Jak na zawołanie otworzyły się drzwi. Ale nie weszła przez nie Marzena, mistrzyni tego sabatu. Na progu magazynu stał Antoni Padewski. Kobiety zbiły się w grupkę i patrzyły na niego zaskoczone. Mężczyzna podszedł do zgromadzonych akcesoriów i kilkoma kopnięciami rozrzucił je po podłodze. Rozdeptał kredę, podeszwę wytarł w zawiniątka.
- Co pan robi? - jako pierwsza odezwała się Jola. - Proszę wyjść!
- Do garów, suki - syknął, ruszając w ich stronę.
- Dzwonię na policję - zapowiedziała gospodyni, sięgając po komórkę.
Padewski wyrwał jej telefon z ręki i rzucił nim o ścianę. Chwycił kobietę za gardło i potrząsnął. Pusto. Żadnej energii, cholerna amatorka. Odepchnął ją na bok, nie utrzymała się na szpilkach, upadła, raniąc kolana. Złapał następną i znowu nic. Szatynka o pełnych kształtach energetycznie też była prawie pusta. Ktoś uderzył go torebką w plecy. Puścił kobietę i odwrócił się do blondynki stojącej za nim na szeroko rozstawionych nogach.
- Chyba nie uderzysz kobiety - powiedziała, wymachując torebką.
- Złudny stereotyp.
Uderzył na odlew wierzchem dłoni. Cios posłał Baśkę na stos kartonów przygotowanych do wysyłki. Podniósł ją stamtąd za gardło, ale znów nie wyczuwając energii, puścił z powrotem.
- Ty - powiedział do brunetki. - Na tym gównianym esbacie musi być choć jedna czarownica.
- Nie! - cofała się między regały z towarem. - Nie ja. Spóźni się. Ona się spóźni - mówiła drżącym głosem.
- No tak - stwierdził i wyszedł, trzaskając drzwiami - Kobiety!


--
kliku-kliku, Czytelniku:

Brak komentarzy: